Wiesz, ja też kładę się spać i nie mogę uspokoić swoich myśli.
One tak biegają po mojej głowie, że zastanawiam się, dlaczego
moje nogi nie umieją rozwijać tak zawrotnych prędkości.
„Och, jeszcze tego zapomniałam – no dobra to wstanę te 10 minut
wcześniej, żeby to zrobić.. Oczywiście zjem sobie śniadanie,
wypiję kawkę i pomaluję się tak jak lubię, wstanę zatem te 30
minut wcześniej, żeby wszystko zrobić sobie na spokojnie..” Po
dźwięku budzika nawet przez myśl mi nie przejdzie, ta ważna
rzecz, do zrobienia na wczoraj, albo i tydzień temu znając mnie..
Przed wyjściem? Co ja mówię? Przed wybiegnięciem do pracy, bo
przecież już tak późno, przypominam sobie, że przecież..
miałam, musiałam, chciałam! To się nazywa, złe rozpoczęcie
dnia, który konsekwentnie w całej swojej okazałości obraca się
wokół tegoż nieszczęsnego incydentu.
Niby podejmuję próby organizacji swojego czasu, bo to raz –
takie konstruktywne, dwa – takie modne. Tylko coś mi tu nie idzie,
tak jak trzeba – generuje to tylko kolejną sprawę – kolejne
wyrzuty sumienia . A wyobrażasz sobie zasypiać spokojnie? Cieszyć
się z minionego dnia i z niecierpliwością wyczekiwać kolejnego?
Ja też nie, choć wyjątkowo nie lubię się nad sobą użalać.
Przytłacza mnie w tym wszystkim to dążenie do perfekcyjności,
multitasking, umiejętność posługiwania się kilkoma językami,
wysokie stanowiska, prężnie rozwijające się firmy, rozwój
osobisty, piękne wnętrza, dopracowane zdjęcia, idealne makijaże i
systematyczność w pielęgnacji, minimalistyczne outfity,
estetycznie podane jedzenie, zdrowy tryb życia, sport i dalekie
podróże, przerysowane relacje międzyludzkie .. a ja ciągle, mimo
iż bym chciała (a chcieć to ponoć móc?), blado w tym wszystkim
wyglądam. To powoduje tylko jedno, ciągle jestem z siebie niezadowolona, a przy tym nie umiem się zmobilizować do tego, aby
zrobić coś, żeby moje superego przestało być moim trzecim głosem
w głowie. Tym schematem idąc uciekł mi kolejny rok, jakże
przełomowy w planach 2015! Całe nic w nim dokonałam z perspektywy
tego ego, realistyczne podejście do sprawy usprawiedliwia mnie po
cichu, że na tle innych nie jest ze mną przecież aż tak źle, a
potem mój wewnętnrzy drugi głos – Wałkoń Zawodowy –
flegmatycznym tonem zachwyca się nad moimi próbami, zrobienia tego
wszystkiego, co zrobić planowałam. Tu kolejny raz pragnę
napomknąć, nienawidzę się nad sobie użalać, po prostu wkurza
mnie niemiłosiernie to, że nie mogę się za nic wziąć na
poważnie.
Będąc na ostatnim szkoleniu z zarządzania, prowadzący je
stwierdził: „Ty Natalia, jesteś jak rakieta.” Myślę sobie z
głupkowatym uśmiechem na twarzy: Oooo super! Rakieta kojarzy mi się
z czymś nietuzinkowym, wystrzałowym, prężnym i potężnym. Oto ja
– RAKIETA! Nie skończyło się tak pozytywnie, jak się zaczęło,
bo w tym momencie dodał jedno: „Brakuje Ci paliwa. Nie wiem, czy
wiesz – rakieta podczas startu zużywa największą część
swojego paliwa, bo najwięcej energii wymaga wybicie się z atmosfery
i walka z grawitacją ziemi, potem jak już tego dokona, to jest jej
stokroć łatwiej – przemyśl to w kontekście twojej osobowości i
skup się na tym co najistotniejsze” Mój umysł przepracował to
zdanie na najwyższych z możliwych obrotach iiii… rakieta nie
brzmiało już w mojej głowie tak entuzjastycznie. Przejrzał mnie
na wylot – nie umiem zmobilizować się do początku, a przy tym
nie widząc szybkich, a do tego zadowalających mnie efektów,
przynajmniej tak spektakularnych jak zwalczenie grawitacji, założenia
które mam w głowie płoną rzewnie na stosie z mojego słomianego
zapału. Wnioski z tych przemyśleń też nie były proste, nie mam
tej ilości paliwa, której potrzebuję, a przy tym nie wiem gdzie
miałabym się w nie zasilić.
To wszystko prowadzi do jednego. Chcę prowadzić tego bloga, bo wiem
w końcu o czym miałabym pisać. Pokrótce, walka między tym, co
chciałabym, a czego ogromnie nie chce mi się robić, w każdej
możliwej płaszczyźnie mojego życia. Droga do poszukiwania paliwa,
potrzebnego do startu, w konsekwencji tego zmagania z czynnikami,
które na pozór grawitacji ściągają nas w dół i miejmy
nadzieję, wrażenia z lewitacji nad atmosferą własnych ograniczeń,
kiedy w końcu dopnę swego.